3 dni i 3 noce wśród zmarłych

2019-03-04 13:58:53(ost. akt: 2019-03-04 14:07:45)
fot.0

fot.0

Autor zdjęcia: Halina Rozalskafot

Marta to jedna z bohaterek powieści pt. "Wyspy szczęśliwe". Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie to, że Marta mieszka około 20 km od Szczytna, w Burdągu. Dlatego postanowiliśmy ją odwiedzić i porozmawiać.
Była zima 1945 roku. Marta była małą dziewczynka, miała zaledwie 9 lat. Była szczęśliwa, miała mamę, siostry, dziadka, miłych sąsiadów. Z czasów wojennych niewiele pamięta, ale te trzy dni i noce ze stycznia 1945 roku zapamiętała na całe życie. — Na podwórku pojawili się uzbrojeni rosyjscy żołnierze. Kazali wszystkim zbierać się i opuścić dom. W takiej samej sytuacji znaleźli się nasi sąsiedzi. Poprosili, żebyśmy na nich poczekali, bo jeden z członków ich rodziny był umierający. Poczekaliśmy, a potem wyruszyliśmy w drogę — opowiada Marta.

Ona nic z tego nie rozumiała. Czuła, że dzieje się coś złego, ale była przy niej jej mama, więc czuła się bezpiecznie. Jechali przez las w stronę Łajsu, skąd pochodziła mama. Myśleli, że tam znajdą schronienie.
— Jechaliśmy tzw, drogą tatarską. Tam trafiliśmy na wojsko rosyjskie. Zatrzymali nas, kazali wysiadać z wozów. Żołnierze zaczęli do nas strzelać. Widziałam, jak zabili moją mamę, moje siostry, dziadkowi udało się uciec. Mnie ranili w udo. Nie mogłam się poruszać, ból był straszny — wspomina Marta. Od kuli zginęli także sąsiedzi, matka z trójką dzieci i ich dziadek. Jedna z kobiet była w ciąży, została ranna w nogę. — Moja mam jeszcze żyła, pytała mnie jak jest, ale wkrótce zmarła. Ja zostałam żywa wśród zmarłych. Leżałam i ogrzewały mnie ich ciała. Na początku myślałam, że przyjdzie po mnie dziadek — wspomina. Potem traciła przytomność, odzyskiwała ją na chwilę. Nikt się nie ruszał. Było zimno. To były najgorsze trzy dni i trzy noce w jej życiu. Straciła nadzieję na uratowanie.

Była tak odrętwiała, że nawet bólu nie czuła. — W pewnym momencie poczuła, że ktoś ją ciągnie. Był to dziadek, który przyszedł ją uratować. Okazało się, że był już wcześniej, ale sąsiadka, która była w ciąży prosiła go, aby ją zabrał. I dziadek to zrobił. Potem przyszedł po mnie — wspomina Marta. Na sankach zawiózł ją do znajomych w Łajsie. Miała odmrożone ręce i nogi, czuła przeraźliwy ból. Lekarstw ani lekarza nie było. — Dziadek moczem okładał mi ręce i nogi. Nie udało się ich uratować. Powoli odpadały mi palce u rąk – mówi. Długo leżała chora. Rany powoli się goiły. Przyjechała po nią ciocia i zabrała do siebie. Marta chodziła na kolanach, bo inaczej nie mogła.

W 1949 roku ciocia zawiozła ją do Wrocławia do domu, gdzie byli inwalidzi, bo tam robili protezy na nogi. — Ale ja w protezach nie mogłam chodzić, bo rany się odnawiały. Wtedy zajął się mną lekarz, taki starszy pan, był dla mnie jak ojciec. Zrobił mi operację, potem drugą, amputowano mi nogi do kolan. I wtedy już mogłam chodzić w protezach — mówi. Zaczęła chodzić do szkoły, miała dobre stopnie, nauczyła się ładnie pisać, mimo że nie miała palców. Po skończeniu 7 klas zaczęła chodzić do technikum finansowego. Nie skończyła go, bo siostra, która była wywieziona na roboty do Niemiec, wróciła i zamieszkała na stałe w Polsce. — Przyjechałam do niej na chrzest jej syna Herberta, byłam jego matką chrzestną. I zostałam u nich na zawsze. Do tej pory mieszka razem z Herbertem i jego rodziną.

Marta nie ma problemu z wykonywaniem jakichkolwiek czynności. Pomogła w wychowaniu dzieci swojej siostry i siostrzeńca. Potrafi pisać, szyć ręcznie, cerować, a nawet haftować. — Wszystkiego można się nauczyć, jeśli tylko się chce. Trzeba przede wszystkim dużej wytrwałości — mówi. Czuje się szczęśliwa, bezpieczna. Cieszy się, że żyje. Wie, że może liczyć na najbliższych. Tylko czasami, jak przypomina sobie te tragiczne dni i noce wśród zmarłych, płakać jej się chce.

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. taki sobie #2692128 | 84.62.*.* 4 mar 2019 19:42

    To bardzo straszne i smutne :(

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5